Zacznijmy od tego, że Polska nie jest krajem zasobnym w wilgoć. Deszczowe niże nadciągają nad nasz kraj najczęściej znad Atlantyku, więc zdążą sporą część deszczu pozostawić nad Francją i Niemcami. Do tego maksimum opadów przypada u nas w porze letniej, a nie wtedy, gdy rośliny tego potrzebują najbardziej, czyli na wiosnę.

Do niedawna jeszcze wiosenne niedobory wody w glebie uzupełniały topniejące śniegi. Ale gdy trafia się zima bezśnieżna lub z niewielką ilością śniegu, można liczyć tylko na deszcz. Gdy nadciągnie słoneczny i suchy układ wyżowy znad Rosji, wiosenną suszę mamy murowaną. Nie było to w Polsce szczególnie rzadkie. Do lat 80 ubiegłego wieku susze nawiedzały nasz kraj średnio, co pięć lat.

Od tego czasu globalne ocieplenie sprawiło, że zdarzają się już, co drugi rok. Niestety, im cieplej, tym szybciej paruje woda, więc aby wilgotność gleby pozostawała taka sama, deszczu powinno być więcej. Tymczasem wcale go nie przybywa. A na domiar złego zmienia się charakter opadów. Nawet, jeśli rocznie spada średnio tyle samo deszczu, częściej są to opady gwałtowne i nawalne niż umiarkowane i kilkudniowe. Taki deszcz, zamiast wsiąkać, spływa po powierzchni do kanalizacji, strumieni i rzek. Dzieje się tak tym bardziej, gdy ziemia jest wysuszona.

Polska już teraz ma najmniejsze zasoby wód gruntowych w Europie.

Moglibyśmy temu zjawisku zaradzić, dbając o retencję. Nie chodzi tu o budowanie wielkich zbiorników, a o troskę o wodę na najmniejszą skalę, np. niewielkie rowki między brzegiem chodnika a trawnikiem - gdy spadł deszcz, zamiast rozlewać się w kałuże, lądował w rowkach. Przy okazji trawnik pochłaniał więcej wody, kałuża by po prostu wyparowała. Ostatnio takich praktyk prawie nie widać – nawet tam, gdzie są jeszcze trawniki. Przydrożne rowy melioracyjne zostały już zasypane, wszakże to kłopot, bo do dojazdu do posesji trzeba by zrobić przepust, a i samochód może w takim rowie wylądować. Przydrożne drzewa są wycinane, trudno się temu dziwić, bo sadzone w większości po wojnie dożywają swoich lat. Jednak zanim wyrosną nowe, miną dziesięciolecia. Tymczasem drzewa też pełnią ważną funkcję, ich cień sprawia, że temperatura gruntu jest niższa o dobre kilkanaście stopni, a parowanie wody z gleby mniejsze. Wysuszenie kraju następuje też z powodu rozwoju rolnictwa. Jest coraz mniej pól ze śródpolnymi zadrzewieniami i stawami. Przy słonecznej pogodzie, jeśli w okolicy nie ma stawu ani drzew, które zacieniają ziemię, ta wysycha na pył. A gry silniej powieje, tworzą się także piaskowe zamiecie, jak kilka dni temu przeszły przez Polskę. Nie są to wcale zjawiska lokalne – długie na kilkaset kilometrów pasma unoszonego przez wiatry pyłu widać było z satelity. 

Retencja, czyli przede wszystkim zatrzymać deszcz.

Jako kraj przede wszystkim powinniśmy mieć plan na wielką suszę. To, że kiedyś przyjdzie, jest pewne. Na razie mamy tylko prognozy klimatologów, które przewidują, że Polska będzie wysychać. Ale ogólnokrajowego programu działania brak. W 2017 r. powołano, co prawda Wody Polskie, które mają gospodarować wodami śródlądowymi, ale obecny rząd ma w planie raczej regulowanie rzek i przystosowywanie ich do żeglugi. Takie działania przynoszą dokładnie odwrotny skutek – uregulowanym korytem woda szybciej spływa, więc mniej jej pozostaje w ziemi.

Powinniśmy pozwolić rzekom i rzeczkom się rozlewać, przywracać tereny zalewowe, bagna i mokradła, przydrożne rowy i śródpolne stawy. Zachęcać do tego warto wieś.

Walka o wodę w najmniejszej skali.

Warto zacząć myśleć o tym, jak zatrzymywać wodę w najmniejszej skali. Rowek wzdłuż chodnika. Parking z betonowej kratownicy zamiast kostki. Zagłębienie w trawniku, które po deszczu stanie się niewielkim oczkiem wodnym. Zasadzone za oknem drzewo, wokół którego też pozostawi się nieckę na deszczówkę. To wszystko możemy robić sami, we własnym ogródku czy przed blokiem. Odkopany rów przy drodze, pozostawienie okolicznej rzeczki w naturalnym korycie, a jej rozlewiska w spokoju to już działania dla samorządów. Na szczeblu gmin i powiatów powinny powstać plany, które uwzględnią zmieniający się klimat i zrównoważony rozwój. Jeśli przepisy zmuszą dewelopera do zbudowania przydrożnego (czy osiedlowego) rowu, koszt będzie naprawdę niewielki – za to po ulewie nikogo nie podtopi, więcej wody pozostanie w ziemi, oszczędzi się na podlewaniu trawników.

Te z pozoru błahe działania mają niebywałe znaczenie. Wodę trzeba po prostu zatrzymać.

Źródło: Michał Rolecki